piątek, 22 marca 2013

Epilog

Klaus:

    Przechadzałem się po wyrytych ścieżkach przez ludzkie stopy. Wpatrywałem się w niebo, jakbym miał tam dostrzec jej twarz, uśmiech. Po nocach ją widuję, jej cień. Czuję przyjemny zapach, który rozkosznie drażni moje nozdrza - jej zapach. Spoglądam w lustro i znowu ją widzę. Śmieje się, a gdy chcę jej dotknąć, cały obraz jakby nagle się rozmywał.
    Idę tak bez końca, gdy w oczy rzuca mi się ogromy nagrobek. Siadam na ławeczce z marmuru, która znajduję się naprzeciwko niego. Smutnymi oczyma patrzę w szare zdjęcie mojej anielicy. Czyżby się uśmiechnęła, czy ponownie mam zwidy?
    Minęło dokładnie pół wieku. Jeszcze drugie tyle i znów będziemy razem, myślę sobie na pocieszenie. Na grobie znajduję się mnóstwo kwiatów. Pamiętam jeszcze jej ostatnie słowa:
   - Wspominając mnie - uśmiechnij się. Nie chcę, abyś smucił się, gdy tylko nasunę ci się na myśl. Gdy tylko mnie przywołasz lub pomyślisz o mnie, ja będę przy tobie. Zawsze bez względu na wszystko. - Zrobiła długą przerwę, która nadała jej dialogowi dramatyzmu. - I pamiętaj o jednym, ze względu na wszystko, kocham cię tak mocno, jak nie kochałam jeszcze nikogo. - Musnęła moją dłoń. - I jeszcze jedno. - W jej głosie można było odnaleźć nutkę zmęczenia i przerażenia. Cierpiała. - Proszę, nie umieraj. Żyj.
   - Nie - odpowiedziałem lakonicznie. Spojrzała na mnie tym smutnym wzrokiem, który krył w sobie również radość. Dziwne. - Myślisz, że te sto lat nie będą dla mnie bolesne? O kimś takim, jak ty nie da się zapomnieć - nigdy.
    Oddała mi swój ostatni uśmiech. Pochyliłem się nad nią i złożyłem na jej ustach czuły pocałunek, a gdy się podniosłem jej już nie było. Zostałem sam.
   - Nie, Caroline, proszę! Caroline, kochanie, nie rób mi tego, nie odchodź! - błagałem krzycząc. - Słoneczko, kocham cię. Nie zostawiaj mnie! - Wylewałem swoje uczucia na marne, jej już nie było.
    Rozpłakałem się jak małe dziecko. Wielka hybryda płacze! Patrzcie na mnie! Patrzcie na moje łzy! Patrzcie na moje cierpienie! Czerpcie z niej radość! Szydźcie ze mnie, róbcie, co chcecie! Życie nie ma już dla mnie największego sensu.
    Pięćdziesiąt lat błąkania się po tym świecie bez żadnego zamiaru. Nie zabiłem ani razu. Żywiłem się tylko tym, co wykradłem z banku krwi. Po co mi to? Po co mi krew, gdy nie ma jej?
   - Jeszcze pięćdziesiąt lat, kochanie, i znów będziemy razem. Tym razem na zawsze. - Pochyliłem się nad nagrobkiem i go pocałowałem. Podniosłem się i odszedłem w gęstą mgłę, która powiodła mnie w nieznane. 

__________________

    No więc tak, co mogę napisać? Pisząc to płakałam, nie tylko z powodu nieszczęścia Klausa, ale i również z tego, że to już koniec tego bloga. Dziękuję każdemu, kto wytrzymał ze mną ten długi czas, dokładnie rok. 30 marca mija rok odkąd zaczęłam pisać tego bloga. Oczywiście moja kariera się z tym nie kończy. Jak pewnie większość z was wie, mam jeszcze jednego bloga z opowiadaniem i planuje jeszcze dwa. :)

Ps: Prosiłabym, aby każdy z moich czytelników podpisałam się pod tym rozdziałem. Chciałabym wiedzieć ilu was jest i ilu to czytało. :*