sobota, 23 lutego 2013

49 Rozdział

Klaus:

    Obejmowałem moją ukochaną w pasie, swoją głowę opierała o moje ramię. Szliśmy powoli, jednak były to wspaniałe chwile przed koszmarem, który nadchodził z każdą sekundą, każdym podmuchem wiatru i biciem serca. Modliłem się w duchu, aby nie doszło do najgorszego... aby moja Caroline nie postanowiła mnie opuścić na zawsze. Jej wściekłość jest nieobliczalna, wszędzie ma czuły punkt, przez co łatwo ją nie tyle co zdenerwować, ale zasmucić i zepchnąć do najgłębszego dołu, gdzie jej serce będzie się łamało na jak najmniejsze kawałki, a gdy powróci do poprzedniej formy, znów się rozpadnie. 
    Obok nas przebiegały wesołe dzieci, a za nimi podążały matki, które ochoczo rozmawiały o tym, co ostatnio wydarzyło się w ich życiu, przy czym narzekały na swoich małżonków, którym nic nie chce się robić.
   - Usiądziemy? - spytałem ukochanej, wskazując na zieloną ławeczką. Usiedliśmy i rozłożyłem ramiona, by przyjąć w nich Caroline, jednak ona wyprostowała się i ściskając spódnicę w dłoniach, spojrzała na mnie łagodnym wzrokiem.
   - Klaus, więc miałeś mi coś powiedzieć, jeśli się nie mylę. - Na te słowa od razu spuściłem głowę. - Kochanie, proszę cię, nie zwlekaj z tym, wtedy będzie gorzej. Powiedz to, co masz mi do powiedzenia i odstawmy to na półkę, dobrze? - Przełknąłem ślinę. - Boisz się... Klaus, co się stało? - Nie odpowiadałem. - Klaus! - Milczałem jak zaklęty. - Klaus, mów! Pójdę sobie i więcej mnie już nie zobaczysz, jeżeli się w tej chwili nie odezwiesz do mnie!
   - Gdyby to było takie proste, Caroline, moja kochana Caroline, taka piękna i niezwykła, taka krucha. - Pogłaskałem ją po policzku. - Tyle lat już chodzę po tym świecie, jednak nigdy nie zaznałem tak silnego uczucia, jakie czuję do ciebie. Dlatego przemyślałem wszystko i jestem pewien, że chcę z tobą spędzić całe życia, ale nie mogę od ciebie, piękna, tyle wymagać.
    Spojrzała na mnie niezrozumiałym wzrokiem.
   - Klaus, o co ci chodzi? Nic z tego nie rozumiem... - Pokręciła głową. Była przerażona.
   - Moje serce, moja duszo... Och! Czemu, do cholery, to takie trudne! - Podniosłem głos, wstając w tym samym czasie z ławki. Oczy ludzi zostały skierowane na mnie. - Caroline, żywisz się tak, jak ja chcę, a to tylko dlatego, że ja tego chcę. Opuściłaś przyjaciół, bowiem ja tego chciałem! Zostawiłaś matkę, samą, bo tego chciałem! Straciłaś życie towarzyskie, jedynie zadajesz się z tymi osobami, z którymi pozwolę ci wyjść! Trzymam cię pod kluczem, myślę o tobie, jak o moim wielkim skarbie, mojej własności. Ale wiem to, wiem to na sto procent, że przyjdzie kiedyś czas, że zbuntujesz się i nie będziesz chciała już być dalej ze mną. Oskarżysz mnie o to, że się mną zauroczyłaś, a ja to wykorzystałem i nie pozwalałam na nic, że trzymałem cię tylko przy sobie, odcinając od świata, od ludzi. - W jej oczach pojawiły się łzy. Ja nie mówiłem, krzyczałem. - Caroline! Odejdź ode mnie, póki masz czas! Odejdź od tej wstrętnej, odrażającej, samolubnej hybrydy! Uciekaj, nie trać wieczności! Kiedyś sama zadasz sobie to pytanie, czemu dalej ze mną jesteś i odejdziesz, odejdziesz tak po prostu. Nie chcę byś potem cierpiała, więc odejdź, teraz.
    Patrzyła tak na mnie przez długi czas, a z jej oczu wypływały tony łez. Nie ruszaliśmy się z miejsc, dopóki ona sama się nie podniosła. Podeszła do mnie ostrożnie, z dystansem, kładąc swoje delikatne dłonie na moich policzkach.
   - I myślisz, że potrafiłabym tak po prostu odpuścić sobie z miłości mojego życia? - spytała przez łzy. - Myślisz, że powiesz tak, a ja ucieknę skulona, nie walcząc o to, co kocham? Nie, kochany, mylisz się. Nie odpuszczę sobie, będę z tobą na wieczność, póki ktoś nie wbije mi jakiegoś ostrego kołka w moje serce, które kruszy się pod twoimi słowami, Niklaus'ie. Skrzywdzisz mnie wtedy, gdy pozwolisz mi tak po prostu odejść. Będę twoim widmem, cieniem do końca. - Wymawiała te słowa z odwagę, szczerością. W jej oczach można było dojrzeć iskierki.
   - Utrudniasz tylko sprawę - wyszeptałem, jednak ona mnie nie słuchała. Pocałowała mnie delikatnie, spokojnie, jednak gwałtownie. Poczułem w ustach jej słone łzy, ale były one dla mnie tylko czystą rozkoszą, gdy łączyły się ze słodkimi, miękkimi ustami. - Uwierz, że to się nie uda.
   - Uwierz, że to się uda. Uwierz w to, kochany, uwierz. Tylko o to cię proszę, daj nam szansę. Wiesz czemu tak po prostu to wszystko, co miałam, tak prosto odrzuciłam? - Wpatrywałem się w nią wyczekująco. - Bo cię nie tyle co kocham, ale pragnę tworzyć moje całe życie od początku z tobą, moją miłością. - Przejechała dłonią po moich włosach. - Teraz mi wierzysz?
   - Niech i tak będzie.

_______________________

    I jak się podoba? Mi, muszę to przyznać, nawet bardzo. Odnalazłam w sobie wenę. Pisałam to przy piosenkach ze ,,Sweeney Todd...". ;d Liczę na wasze komentarze. ;*